Utulić wstyd

Alicja Długołęcka, Bożena Kowalkowska

Udostępnij
W intymności ludzie w życzliwy sposób nie wstydzą się siebie. Ludzie się dotykają, wydzielają zapach, kochają się, myją całe ciało, chodzą do toalety. Po co robić z tego tabu i się zawstydzać? – pyta psychoterapeutka Alicja Długołęcka w niezwykle osobistej rozmowie z Bożeną Kowalkowską.

Bożena Kowalkowska*: Właśnie ruszyła kampania społeczna będąca próbą odwstydzenia
fizjologicznej części naszego życia, jaką jest menstruacja. W tym celu wysłuchaliśmy
opowieści wielu kobiet, które mówią o swoich okresowych przeżyciach. Znaczną część tych
historii przepełnia smutek, cierpienie, a przede wszystkim wstyd. Jakie są Pani osobiste
doświadczenia związane z okresem?

Alicja Długołęcka**: Muszę przyznać, że ostatnio ten temat jest szczególnie bliski mojemu sercu.
Mam 55 lat, jestem z pokolenia, w którym rodzice nie rozmawiali z dziećmi o dojrzewaniu. Wiedzę
pozyskiwało się od innych dzieci z podwórka. Moje wspomnienia nie dotyczą tak bardzo czasu,
kiedy dostałam pierwszej miesiączki, dużo bardziej momentu, w którym dowiedziałam się, że coś
takiego jak okres w ogóle istnieje.
Miałam 8, może 9 lat, byłam na koloniach i zostałam w dość brutalny sposób uświadomiona przez
dorastających 14–15-letnich chłopców. Nie rozumiałam połowy rzeczy, które do mnie mówili, ale
pamiętam, że byłam przerażona. Lecąca krew, stosunek seksualny – czułam się jak ofiara przemocy.

Co było potem?
Potem stało się coś niezwykłego. Dziewczynka ze starszej grupy wzięła mnie na spacer i uświadomiła niczym mama. Nie pamiętam jej imienia ani nawet twarzy, pamiętam jedynie własną perspektywę: mam tę dziewczynkę przy sobie, wyższą ode mnie, idziemy jakąś drogą, wokół nas rośnie zboże, a ona ze spokojem opowiada, że raz w miesiącu leci krew i że to wszystko jest normalne. Miała 12 lat. Do dziś myślę o tym z poruszeniem.
Udało jej się Panią uspokoić?
Tak, w tym sensie, że zrozumiałam, że to, co mówią chłopcy, jest prawdą, ale wcale nie jest to coś obrzydliwego i strasznego. Ta dziewczynka znormalizowała ten przekaz.
Czyli chodziło o formę? O sposób, w jaki ta informacja została przekazana?
Bardzo chodziło o formę, ale też o czas! Jako rodzice czy opiekunowie powinniśmy wyprzedzić edukację podwórkową i internetową. W przypadku dzieci w wieku 7–10 lat (I–III klasa szkoły podstawowej) to ostatni dzwonek, by dowiedzieć się, że przychodzi taki moment, kiedy dziewczynka się przeistacza – rosną jej piersi, włosy pod pachami i na wzgórku łonowym – oraz że zaczyna miesiączkować. Informacja powinna być podana w sposób życzliwy i dostosowany do wieku dziecka, a już ideałem byłby przekaz bezpośredni, w którym córka może w naturalny sposób obserwować mamę, która miesiączkuje i używa tamponów, podpasek lub majtek menstruacyjnych. Od razu dodam, że ważne jest też, żeby przy tej okazji mówić też o menopauzie. O tym, że kiedy kobieta jest starsza, przestaje miesiączkować – tak jak na przykład babcia – i że to też jest normalne.

Czyli uczucie wstydu Pani również nie ominęło.

Nie. Z racji tego, że wyrastałam na wysoką kobietę, moje dojrzewanie trwało dłużej niż przeciętnie i miesiączkować zaczęłam w samej końcówce, kiedy już prawie wszystkie dziewczynki w klasie miesiączkowały. Wiedziałam już, że to jest normalne, czekałam na ten okres, gadałam o nim z dziewczynami, ale w domu nie działo się nic. Kiedy rodzice w końcu podjęli temat i podsunęli mi jakąś książkę dla dziewcząt, było za późno. Wzruszyłam tylko ramionami i z lekceważeniem powiedziałam, że już wszystko wiem i niczego od nich nie potrzebuję. Wspominam to jako okropnie zawstydzające, nietaktowne doświadczenie.

Nie powiedziała Pani mamie o tamtym zdarzeniu z kolonii?

Nie!

A komukolwiek innemu?

Nie, nikomu. Ostatnio dopiero przypominam sobie o podobnych rzeczach i mówię o nich głośno.
Dlaczego ta próba uświadamiania ze strony rodziców była dla Pani tak nieprzyjemna? Owszem, spóźnili się z komunikatem, ale jednak byli gotowi się z nim zmierzyć.
Bo była w tym nieadekwatność. Jeżeli w domu nie ma życzliwej atmosfery wokół cielesności i fizyczności, to wywalanie tego tematu w okresie dojrzewania jest kolejnym zawstydzaniem. W tamtych czasach model kobiecości był bardzo charakterystyczny. Kobieta miała być elegancko ubrana, miała pięknie pachnieć, podobać się, być obiektem. A to, co działo się w domu za zasłoną, było już tematem tabu. Przekaz był taki, że kobieta nie ma fizjologii – nie robi siku ani kupy, nie poci się, a już na pewno nie miesiączkuje. Wszystko, co związane z fizjologią i byciem w pełni kobietą-człowiekiem, to była partyzantka. Nikt o tym w domu nie rozmawiał i niestety myślę, że ta dwoistość dotyka nas również i dziś.
Wymazywanie kobiecej fizjologii to szkodliwa praktyka, ale może dystans w tym temacie wynika z potrzeby prywatności w tym obszarze?
Zgadzam się, że jest różnica między potrzebą intymności a tematem tabu. Ja mówię jednak o czymś innym. Dla mnie jako matki, jako edukatorki i jako terapeutki stosunek do fizjologii świadczy o jakości intymności w rodzinie, mówi o panujących relacjach w stadzie, w którym żyjemy. Ogólnie o kondycji danej rodziny w obszarze bliskości. Mówię to ze smutkiem, ale w rodzinie, w której się wychowywałam, nie było żadnej intymności pomiędzy wszystkimi jej członkami. Byliśmy zdystansowani i w efekcie, kiedy zaczęłam dojrzewać, byłam w tym doświadczeniu kompletnie sama. I pomimo że potrzebowałam i chciałam wsparcia, to jednak wstydziłam się mówić o różnych dolegliwościach z tym związanych. Na lekcjach wuefu czy w innych wysiłkowych sytuacjach zdarzało mi się tracić przytomność z powodu bólu i osłabienia towarzyszących mojemu okresowi, o którego istnieniu nikt z opiekunów nie wiedział. To nie powinno tak wyglądać.
To bardzo smutne.
Mało tego, wstydziłam się tego, że się wstydziłam, co dodatkowo potęgowało wstyd. Proszę sobie wyobrazić, że chowałam zużyte podpaski pod poduszkę i rano, w drodze do szkoły, wynosiłam je do śmietnika, bo wstydziłam się wyrzucić je do kubła na śmieci.
Skąd taki pomysł?
Myślę, że ktoś kiedyś musiał powiedzieć, że ta zawinięta w papier wata to coś odrażającego. Taki miałam wdruk. Jako dziewczynka odebrałam sygnał, nie pamiętam kiedy i od kogo, że zużyta podpaska jest dla mężczyzn czymś obrzydliwym i że gdyby ktoś ją znalazł, to stałoby się coś strasznego.

Jak przełamać tę barierę wstydu? Jak w takim razie znormalizować temat okresu?

Chodzi o atmosferę, o naturalną bliskość. Ludzie się dotykają, wydzielają zapach, kochają się, myją, chodzą do toalety. Po co się z tym kryć? W intymności ludzie w życzliwy sposób nie wstydzą się siebie. Można wtedy wejść do łazienki po ręcznik czy majtki, które się suszą, kiedy akurat ktoś się kąpie albo robi siku. To nie jest dramat. Chodzi o to, żeby znać siebie i akceptować jako istoty cielesne, bo to sprzyja atmosferze budowania bliskości między członkami rodziny. Jeśli córka, podkreślam, że mówię o małym dziecku w wieku przedszkolnym, może obserwować mamę, która bez cierpiętnictwa, w naturalny sposób zmienia podpaskę albo zawija zużyty tampon, to ja odbieram to jako najprostszy i najintymniejszy rodzaj edukacji. Jeśli jeszcze przy okazji mama wyjaśnia córce, że menstruacja to zjawisko naturalne, które ma związek z tym, że kobieta zachodzi lub nie zachodzi w ciążę, to już w ogóle wspaniale. Takie sytuacje tworzą okazję do prowadzenia różnych dyskusji: A dlaczego sobie wyrywasz włoski na nogach? A ty masz włosy na cipce, a ja nie. A co ci tam wystaje? W okresie przedszkolnym dziecko jest zaciekawione cielesnością i wtedy powinno zdobywać podstawową wiedzę w tym zakresie.
A co z chłopcami?
Dokładnie to samo. Chodzi o klimat, jaki panuje w domu. Jeśli małe dziecko ma swobodny dostęp do łazienki, kiedy przebywa w niej rodzic, może obserwować nagość rodziców, czuć ich zapach, ogólnie rzecz mówiąc – ma dostęp do tego, co cielesne, to edukacja przebiega w sposób naturalny. W przypadku chłopców można sobie pomóc rysunkami i książeczkami dostosowanymi do wieku. Jest mnóstwo cudownych materiałów, którymi można się wspomóc. W ogóle połączenie nauki konkretno-obrazowej z dobrymi emocjami jest najlepszą metodą wprowadzania w okres dojrzewania.
Ale jakieś granice powinniśmy chyba wyznaczyć?
Kategoria granic ma związek z samodzielnością dziecka. Od siedmiolatka możemy już wymagać, żeby pukał, zanim wejdzie do łazienki czy do pokoju, bo dziecko w tym wieku jest już w stanie powściągnąć swoją potrzebę. I odwrotnie – dbamy o to, żeby zamykać drzwi do łazienki, jeśli przebywa w nim dziecko, i pukamy, kiedy chcemy do niego wejść. Tak samo jest z nagością – stawiamy pewne granice, ale nie robimy wokół tego paniki. W przypadku starszych dzieci wskazana jest pewna granica związana z dojrzewaniem płciowym. Chodzi o autonomizację. Należy szanować rodzącą się seksualność dziecka i nie mieszać kontekstu, który mógłby w jakiś sposób być seksualny.
Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę, kiedy myślimy i mówimy o okresie?
Warto pamiętać, że każda z nas może się różnie czuć podczas miesiączki, co często jest związane z fazami życia. Niektóre kobiety są w czasie okresu osowiałe i smutne, inne zasklepiają się jak wycofane zwierzątko, jeszcze inne są drażliwe i emocjonalne. Do tego często dochodzi zmiana w odczuwaniu własnego ciała, puchnięcie czy inny apetyt. Każda z nas inaczej to przeżywa. Chcę też zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo, które dostrzegam w przekazie, że kiedy zaczynamy miesiączkować, stajemy się kobietami. Otóż okres nie jest wyróżnikiem kobiecości, tak samo jak o kobiecości nie decydują jedynie nasze zdolności reprodukcyjne. Przecież nie przestajemy być kobietami, kiedy kończymy miesiączkować przy menopauzie. Bo co w takim razie u chłopców miałoby być wyróżnikiem stawania się mężczyzną? Pierwsze polucje, mutacja, włosy łonowe? Jesteśmy kobietami z innego powodu, a miesiączka to jeden z przejawów zmian fizycznych, które świadczą o przejściu z fazy dziecięcej do bycia nastolatką.
Faktycznie to znacząca zmiana w myśleniu. Jednak wiele kobiet wspomina swoją pierwszą miesiączkę z czułością, dlatego że wiązał się z tym wydarzeniem jakiś rodzaj celebracji. Warto świętować pierwszy okres?
Przemyślałam ostatnio tę sprawę i biorąc pod uwagę aspekt feministyczny, związany ze zdrowiem reprodukcyjnym, byłabym z tym ostrożna. Bo to jest jednak gloryfikowanie zdolności reprodukcyjnych, które nie każdemu są dane, a dodatkowo w świecie wolnego wyboru, często niebinarnego postrzegania świata, może to być zupełnie nietrafione. Nadmierne nadawanie znaczenia miesiączce jako momentowi przejścia jest oczywiście osadzone w tradycji historycznej, ale pamiętajmy, że odnosi się do czasów, w których zdolności reprodukcyjne określały kobiecą wartość. Lepiej celebrować po prostu okres dojrzewania i połączyć go z wybranymi urodzinami.
Dużo mówimy o roli matki w procesie rozmawiania o miesiączce. A co z ojcami?
Tu wskazana jest pewna delikatność. Jeśli w domu jest kobieta, to ważne, żeby to ona porozmawiała z dziewczynką o okresie i uzgodniła z nią, w jakiej formie powiedzieć o tym ojcu. Oczywiście dużo zależy od relacji panujących w domu, ale zapytanie o zgodę, bez wyprzedzania i decydowania za kogoś, jest bardzo istotne. Dziewczynki często wspominają, że mówienie o tym przy obiedzie rodzinnym, bez uprzedzenia, jest nietaktowne i zawstydzające, dlatego warto poddać ten temat jakiejś refleksji. Czym innym jest specjalne wyjście z mamą i babcią, a czym innym rozmawianie o tym wydarzeniu na forum bez wcześniejszych ustaleń.
Jednak czasem tej kobiety nie ma w domu i dziewczynki – poza brakiem uświadamiającej rozmowy – nie mają też bezpośredniego dostępu do środków higienicznych. W wielu domach brakuje też po prostu funduszy i pojawia się temat ubóstwa menstruacyjnego.
Żyjemy w XXI wieku, jesteśmy na tyle cywilizowanym krajem, że instytucje, które mają toalety, powinny być wyposażone w podstawowe środki higieniczne, tak jak wyposażane są na co dzień w papier toaletowy. I to nie podlega żadnej dyskusji.

Jedna z kobiet, z którą rozmawiałam o okresie, mówiła, żeby zachodzące w kobiecie zmiany
przyjąć z objęciem.

Dokładnie tak! Chodzi o czułe objęcie. Stosunek do miesiączki, do swojej fizjologii ma realne przełożenie na relację seksualną, na bliskość z ludźmi i na lubienie siebie. Jeśli jesteśmy obarczone wstydem i odcięciem od kwestii związanych z cielesnością, to warto się tym wstydem zaopiekować, utulić go, przyjąć ze zrozumieniem. Odwstydzenie ma olbrzymią wartość. Zmiany fizyczne są na stałe wpisane w nasze życie. Nasza skóra, zapach, fizjologia – to się całe życie zmienia, nieustannie dojrzewamy. Kobiety przechodzą przez ważne zdarzenia, takie jak przeżycia seksualne, porody, ciąże, różne problemy związane z napięciami w obszarze miednicy, problemy z nietrzymaniem moczu, endometriozą, infekcjami. Stosunek do miesiączkowania to – zaraz po treningu czystości – kolejny krok, który wpływa na to, jak podejdziemy do zmian zachodzących w naszym ciele. Dlatego stosunek do okresu to sprawa najwyższej wagi.

***

**Alicja Długołęcka – pedagożka i edukatorka seksualna, doktorka nauk humanistycznych,
psychoterapeutka, autorka licznych książek i artykułów z zakresu edukacji psychoseksualnej, takich
jak „Zwykła książka. O tym, skąd biorą się dzieci” czy monografia „Edukacja seksualna”. Wykłada
psychosomatykę i rehabilitację seksualną na Wydziale Rehabilitacji warszawskiej AWF i na
Podyplomowych Studiach Wychowania Seksualnego na Uniwersytecie Warszawskim.
Popularyzatorka wiedzy nt. profilaktyki zaburzeń psychoseksualnych, szeroko rozumianej edukacji
seksualnej i propagowania „zdrowia seksualnego”. Blisko związana z tematyką seksualności kobiet,
a także osób z różnymi niepełnosprawnościami.

*Bożena Kowalkowska (rocznik 1981) – dziennikarka związana swego czasu m.in. z „Vogue”, „Zwykłym życiem”, serwisem Kobieta.Gazeta.pl, autorka m.in. książki „Odzyskać czas. Jak zrobić porządki w kalendarzu, pracy, głowie i wreszcie mieć czas na życie” i serii felietonów „Poza czasem”. Prowadzi warsztaty i konsultacje poświęcone organizacji i planowaniu w pracy i życiu
codziennym. Jako sekretarz redakcji współtworzyła nagrodzoną m.in. Grand Prix w Cannes akcję wydania przez Gazeta.pl ostatniego numeru „Twojego Weekendu”. Prowadząca większość pogłębionych rozmów z twarzami kampanii „Okres w moim życiu”.