Potem stało się coś niezwykłego. Dziewczynka ze starszej grupy wzięła mnie na spacer i
uświadomiła niczym mama. Nie pamiętam jej imienia ani nawet twarzy, pamiętam jedynie własną
perspektywę: mam tę dziewczynkę przy sobie, wyższą ode mnie, idziemy jakąś drogą, wokół nas
rośnie zboże, a ona ze spokojem opowiada, że raz w miesiącu leci krew i że to wszystko jest
normalne. Miała 12 lat. Do dziś myślę o tym z poruszeniem.
Udało jej się Panią uspokoić?
Tak, w tym sensie, że zrozumiałam, że to, co mówią chłopcy, jest prawdą, ale wcale nie jest to
coś obrzydliwego i strasznego. Ta dziewczynka znormalizowała ten przekaz.
Czyli chodziło o formę? O sposób, w jaki ta informacja została przekazana?
Bardzo chodziło o formę, ale też o czas! Jako rodzice czy opiekunowie powinniśmy wyprzedzić
edukację podwórkową i internetową. W przypadku dzieci w wieku 7–10 lat (I–III klasa szkoły
podstawowej) to ostatni dzwonek, by dowiedzieć się, że przychodzi taki moment, kiedy dziewczynka się przeistacza – rosną jej piersi, włosy pod pachami i na wzgórku łonowym – oraz że
zaczyna miesiączkować. Informacja powinna być podana w sposób życzliwy i dostosowany do
wieku dziecka, a już ideałem byłby przekaz bezpośredni, w którym córka może w naturalny sposób
obserwować mamę, która miesiączkuje i używa tamponów, podpasek lub majtek menstruacyjnych.
Od razu dodam, że ważne jest też, żeby przy tej okazji mówić też o menopauzie. O tym, że kiedy
kobieta jest starsza, przestaje miesiączkować – tak jak na przykład babcia – i że to też jest
normalne.
Nie. Z racji tego, że wyrastałam na wysoką kobietę, moje dojrzewanie trwało dłużej niż przeciętnie
i miesiączkować zaczęłam w samej końcówce, kiedy już prawie wszystkie dziewczynki w klasie
miesiączkowały. Wiedziałam już, że to jest normalne, czekałam na ten okres, gadałam o nim z
dziewczynami, ale w domu nie działo się nic. Kiedy rodzice w końcu podjęli temat i podsunęli mi
jakąś książkę dla dziewcząt, było za późno. Wzruszyłam tylko ramionami i z
lekceważeniem powiedziałam, że już wszystko wiem i niczego od nich nie potrzebuję. Wspominam
to jako okropnie zawstydzające, nietaktowne doświadczenie.
Nie, nikomu. Ostatnio dopiero przypominam sobie o podobnych rzeczach i mówię o nich głośno.
Dlaczego ta próba uświadamiania ze strony rodziców była dla Pani tak nieprzyjemna?
Owszem, spóźnili się z komunikatem, ale jednak byli gotowi się z nim zmierzyć.
Bo była w tym nieadekwatność. Jeżeli w domu nie ma życzliwej atmosfery wokół cielesności i
fizyczności, to wywalanie tego tematu w okresie dojrzewania jest kolejnym zawstydzaniem. W
tamtych czasach model kobiecości był bardzo charakterystyczny. Kobieta miała być elegancko
ubrana, miała pięknie pachnieć, podobać się, być obiektem. A to, co działo się w domu za zasłoną,
było już tematem tabu. Przekaz był taki, że kobieta nie ma fizjologii – nie robi siku ani kupy, nie
poci się, a już na pewno nie miesiączkuje. Wszystko, co związane z fizjologią i byciem w pełni
kobietą-człowiekiem, to była partyzantka. Nikt o tym w domu nie rozmawiał i niestety myślę, że ta
dwoistość dotyka nas również i dziś.
Wymazywanie kobiecej fizjologii to szkodliwa praktyka, ale może dystans w tym temacie
wynika z potrzeby prywatności w tym obszarze?
Zgadzam się, że jest różnica między potrzebą intymności a tematem tabu. Ja mówię jednak o
czymś innym. Dla mnie jako matki, jako edukatorki i jako terapeutki stosunek do fizjologii
świadczy o jakości intymności w rodzinie, mówi o panujących relacjach w stadzie, w którym
żyjemy. Ogólnie o kondycji danej rodziny w obszarze bliskości. Mówię to ze smutkiem, ale w rodzinie, w której się wychowywałam, nie było żadnej intymności pomiędzy wszystkimi jej
członkami. Byliśmy zdystansowani i w efekcie, kiedy zaczęłam dojrzewać, byłam w tym
doświadczeniu kompletnie sama. I pomimo że potrzebowałam i chciałam wsparcia, to jednak
wstydziłam się mówić o różnych dolegliwościach z tym związanych. Na lekcjach wuefu czy w
innych wysiłkowych sytuacjach zdarzało mi się tracić przytomność z powodu bólu i osłabienia
towarzyszących mojemu okresowi, o którego istnieniu nikt z opiekunów nie wiedział. To nie
powinno tak wyglądać.
Mało tego, wstydziłam się tego, że się wstydziłam, co dodatkowo potęgowało wstyd. Proszę sobie
wyobrazić, że chowałam zużyte podpaski pod poduszkę i rano, w drodze do szkoły, wynosiłam je
do śmietnika, bo wstydziłam się wyrzucić je do kubła na śmieci.
Myślę, że ktoś kiedyś musiał powiedzieć, że ta zawinięta w papier wata to coś odrażającego. Taki
miałam wdruk. Jako dziewczynka odebrałam sygnał, nie pamiętam kiedy i od kogo, że zużyta
podpaska jest dla mężczyzn czymś obrzydliwym i że gdyby ktoś ją znalazł, to stałoby się coś
strasznego.
Chodzi o atmosferę, o naturalną bliskość. Ludzie się dotykają, wydzielają zapach, kochają się,
myją, chodzą do toalety. Po co się z tym kryć? W intymności ludzie w życzliwy sposób nie wstydzą
się siebie. Można wtedy wejść do łazienki po ręcznik czy majtki, które się suszą, kiedy akurat ktoś
się kąpie albo robi siku. To nie jest dramat. Chodzi o to, żeby znać siebie i akceptować jako istoty
cielesne, bo to sprzyja atmosferze budowania bliskości między członkami rodziny. Jeśli córka,
podkreślam, że mówię o małym dziecku w wieku przedszkolnym, może obserwować mamę, która
bez cierpiętnictwa, w naturalny sposób zmienia podpaskę albo zawija zużyty tampon, to ja
odbieram to jako najprostszy i najintymniejszy rodzaj edukacji. Jeśli jeszcze przy okazji mama
wyjaśnia córce, że menstruacja to zjawisko naturalne, które ma związek z tym, że kobieta zachodzi
lub nie zachodzi w ciążę, to już w ogóle wspaniale. Takie sytuacje tworzą okazję do prowadzenia
różnych dyskusji: A dlaczego sobie wyrywasz włoski na nogach? A ty masz włosy na cipce, a ja
nie. A co ci tam wystaje? W okresie przedszkolnym dziecko jest zaciekawione cielesnością i wtedy
powinno zdobywać podstawową wiedzę w tym zakresie.
Dokładnie to samo. Chodzi o klimat, jaki panuje w domu. Jeśli małe dziecko ma swobodny dostęp
do łazienki, kiedy przebywa w niej rodzic, może obserwować nagość rodziców, czuć ich zapach,
ogólnie rzecz mówiąc – ma dostęp do tego, co cielesne, to edukacja przebiega w sposób naturalny.
W przypadku chłopców można sobie pomóc rysunkami i książeczkami dostosowanymi do wieku. Jest mnóstwo cudownych materiałów, którymi można się wspomóc. W ogóle połączenie nauki
konkretno-obrazowej z dobrymi emocjami jest najlepszą metodą wprowadzania w okres
dojrzewania.
Ale jakieś granice powinniśmy chyba wyznaczyć?
Kategoria granic ma związek z samodzielnością dziecka. Od siedmiolatka możemy już wymagać,
żeby pukał, zanim wejdzie do łazienki czy do pokoju, bo dziecko w tym wieku jest już w stanie
powściągnąć swoją potrzebę. I odwrotnie – dbamy o to, żeby zamykać drzwi do łazienki, jeśli
przebywa w nim dziecko, i pukamy, kiedy chcemy do niego wejść. Tak samo jest z nagością –
stawiamy pewne granice, ale nie robimy wokół tego paniki.
W przypadku starszych dzieci wskazana jest pewna granica związana z dojrzewaniem płciowym.
Chodzi o autonomizację. Należy szanować rodzącą się seksualność dziecka i nie mieszać kontekstu,
który mógłby w jakiś sposób być seksualny.
Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę, kiedy myślimy i mówimy o okresie?
Warto pamiętać, że każda z nas może się różnie czuć podczas miesiączki, co często jest związane z
fazami życia. Niektóre kobiety są w czasie okresu osowiałe i smutne, inne zasklepiają się jak
wycofane zwierzątko, jeszcze inne są drażliwe i emocjonalne. Do tego często dochodzi zmiana w
odczuwaniu własnego ciała, puchnięcie czy inny apetyt. Każda z nas inaczej to przeżywa.
Chcę też zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo, które dostrzegam w przekazie, że kiedy zaczynamy
miesiączkować, stajemy się kobietami. Otóż okres nie jest wyróżnikiem kobiecości, tak samo jak o
kobiecości nie decydują jedynie nasze zdolności reprodukcyjne. Przecież nie przestajemy być
kobietami, kiedy kończymy miesiączkować przy menopauzie. Bo co w takim razie u chłopców
miałoby być wyróżnikiem stawania się mężczyzną? Pierwsze polucje, mutacja, włosy łonowe?
Jesteśmy kobietami z innego powodu, a miesiączka to jeden z przejawów zmian fizycznych, które
świadczą o przejściu z fazy dziecięcej do bycia nastolatką.
Faktycznie to znacząca zmiana w myśleniu. Jednak wiele kobiet wspomina swoją pierwszą
miesiączkę z czułością, dlatego że wiązał się z tym wydarzeniem jakiś rodzaj celebracji. Warto
świętować pierwszy okres?
Przemyślałam ostatnio tę sprawę i biorąc pod uwagę aspekt feministyczny, związany ze zdrowiem
reprodukcyjnym, byłabym z tym ostrożna. Bo to jest jednak gloryfikowanie zdolności
reprodukcyjnych, które nie każdemu są dane, a dodatkowo w świecie wolnego wyboru, często
niebinarnego postrzegania świata, może to być zupełnie nietrafione. Nadmierne nadawanie
znaczenia miesiączce jako momentowi przejścia jest oczywiście osadzone w tradycji historycznej,
ale pamiętajmy, że odnosi się do czasów, w których zdolności reprodukcyjne określały kobiecą
wartość. Lepiej celebrować po prostu okres dojrzewania i połączyć go z wybranymi urodzinami.
Dużo mówimy o roli matki w procesie rozmawiania o miesiączce. A co z ojcami?
Tu wskazana jest pewna delikatność. Jeśli w domu jest kobieta, to ważne, żeby to ona
porozmawiała z dziewczynką o okresie i uzgodniła z nią, w jakiej formie powiedzieć o tym ojcu.
Oczywiście dużo zależy od relacji panujących w domu, ale zapytanie o zgodę, bez wyprzedzania i
decydowania za kogoś, jest bardzo istotne. Dziewczynki często wspominają, że mówienie o tym
przy obiedzie rodzinnym, bez uprzedzenia, jest nietaktowne i zawstydzające, dlatego warto poddać
ten temat jakiejś refleksji. Czym innym jest specjalne wyjście z mamą i babcią, a czym innym
rozmawianie o tym wydarzeniu na forum bez wcześniejszych ustaleń.
Jednak czasem tej kobiety nie ma w domu i dziewczynki – poza brakiem uświadamiającej
rozmowy – nie mają też bezpośredniego dostępu do środków higienicznych. W wielu domach
brakuje też po prostu funduszy i pojawia się temat ubóstwa menstruacyjnego.
Żyjemy w XXI wieku, jesteśmy na tyle cywilizowanym krajem, że instytucje, które mają toalety,
powinny być wyposażone w podstawowe środki higieniczne, tak jak wyposażane są na co dzień w
papier toaletowy. I to nie podlega żadnej dyskusji.
Dokładnie tak! Chodzi o czułe objęcie. Stosunek do miesiączki, do swojej fizjologii ma realne
przełożenie na relację seksualną, na bliskość z ludźmi i na lubienie siebie. Jeśli jesteśmy obarczone
wstydem i odcięciem od kwestii związanych z cielesnością, to warto się tym wstydem
zaopiekować, utulić go, przyjąć ze zrozumieniem. Odwstydzenie ma olbrzymią wartość.
Zmiany fizyczne są na stałe wpisane w nasze życie. Nasza skóra, zapach, fizjologia – to się całe
życie zmienia, nieustannie dojrzewamy. Kobiety przechodzą przez ważne zdarzenia, takie jak
przeżycia seksualne, porody, ciąże, różne problemy związane z napięciami w obszarze miednicy,
problemy z nietrzymaniem moczu, endometriozą, infekcjami. Stosunek do miesiączkowania to –
zaraz po treningu czystości – kolejny krok, który wpływa na to, jak podejdziemy do zmian
zachodzących w naszym ciele. Dlatego stosunek do okresu to sprawa najwyższej wagi.