Kłopotliwa przyjaciółka [FELIETON]

Weronika Murek

Udostępnij
W normalizacji tematu miesiączkowania najważniejsze, by wyciągnąć go wreszcie poza kontekst tabu, ale i poza sacrum i profanum, które skutecznie odciągają uwagę od tego, co najważniejsze, bo pragmatyczne. A pragmatyczna jest obawa, czy na wygodne miesiączkowanie będzie można sobie pozwolić – pisze specjalnie dla Gazeta.pl autorka "Dziewczynek", pisarka Weronika Murek*.
Kiedy byłam dziewczynką, uważałam, że świeże, oczyszczone liście polnej babki ratują życie. To mrzonki, ale podnosiły na duchu. Wobec skaleczenia – śladu krwi – wystarczyło oczyścić ranę, przytknąć do niej gazę z roztartymi, mokrymi liśćmi, a całość – tak sobie wyobrażałam – goiła się szybko, niemal magicznie.
Krew pojawiająca się wobec dziecięcych obrażeń była tym, co odróżniało rany frajerskie od ran poważnych: zadrapanie było niczym, bąble, które pojawiały się na dłoniach, jeśli dotknęło się przypadkiem pokrzywy, były niczym, siniaki były niczym. Ale krew była traktowana poważnie. Krew była dostojna. Krew nadawała rangę sytuacji.

Przypomniałam sobie o tym wiele lat później, kilka sekund po wypadku samochodowym.
Ocknęłam się na chodniku. Kilka kroków ode mnie stała kobieta z córeczką. Nie spodobało mi się
to, jak na mnie patrzyły. Dziewczynka trzymała w ręce mój but. Podała mi go bez słowa, a ja bez
słowa go założyłam: ot, przyłapały mnie na tym, że nieco się obluzowałam, ale jestem już cała,
mogę ruszać dalej. To chwilę trwało, zanim zrozumiałam: przypatrywały mi się, bo krwawiłam
bezinteresownie, lekkomyślnie, a obficie; krwawiłam jak zarzynana. Krwawiłam tak, jak krwawili
gangsterzy w filmach Coppoli; podsuwali sobie kapelusze pod podcięte gardła, żeby nie zabrudzić
koszuli, kamizelki. Przez myśl – w szoku – przeszedł mi cytat z kreskówki: krew – to coś, co chyba
powinno być w ś r o d k u.

Między tymi dwoma momentami – jeden od drugiego dzieli ponad dekada – jest jeszcze ten moment, w którym krew zaskakuje cię jako dojrzewającą dziewczynę, dziewczynkę. Niby wiesz o tym, niby jest to rodzaj krwi, na pojawienie się które zwykle (choć nie zawsze) jesteś przygotowywana, ale zwykle czujesz się zdradzona przez ciało. Utrzymywaliście relacje – może nie zawsze dobre, ale przynajmniej funkcjonalne – wiedziałaś, że skok przez kozła to może być dla was zbyt wiele, ale zgadzaliście się na wspólne spacery i na trucht do autobusu. Tymczasem przyszedł moment, w którym ten cichy sojusz pęka; krew zaskakuje, nierzadko w krępujących sytuacjach. Człowiek musi tę krew udomowić, wziąć pod uwagę – i brać pod uwagę przez kolejne lata – jako część codzienności.
Przez kolejne tysiąclecia krew była jednocześnie i tym, co przynależy do sfery sacrum, i tym, co przynależy do sfery profanum. Jan Verplaetse, autor książki Blood Rush: The Dark History of a Vital Fluid [Pod ciśnieniem. Mroczne dzieje życiodajnego fluidu], zastanawia się nad tym, dlaczego właśnie krew zyskała tego rodzaju status. Owszem, istnieją tradycje przypisujące szczególne znaczenie ślinie, spermie, kroplom potu, ale krwi przynależy najszersze imaginarium. Skojarzenia leżące u podstaw tej tradycji były proste – zauważa Verplaetse – zwierzę krwawi i umiera. Kobieta krwawi, a potem przestaje: dziewięć miesięcy później rodzi się dziecko. Krew ma swoje udziały w śmierci i krew ma swoje udziały w życiu, to jasne. U Homera krew leje się strumieniami, krew się przelewa, krew sączy się, kapie, ale tym, co starożytnych przyciągało do niej najmocniej, było zjawisko krwawej mgły. Oto pole bitwy, zimna, naga ziemia, na niej ci, którzy padli od uderzenia miecza, ich krew jest gorąca, w zetknięciu z chłodnym podłożem powstaje delikatna para.
Starożytni – to jedna z teorii, którą przywołuje Verplaetse – patrząc na to, uznali: a więc nie tylko ciało ma duszę. Krew ma ją również; uchodząca mgła jest jej odmianą, a więc oznacza to, że mamy do czynienia z sytuacją bardziej metafizyczną; ponadnaturalną. Czy skoro więc krew zawiera w sobie element magiczny, czy nie można było posługiwać się nią w ten sposób? Weźmy krwawe ofiary składane bóstwom. Weźmy wierzenia, według których krew gladiatorów miała leczyć epilepsję (logika homeopatii: podobne leczyć podobnym, umierający gladiator oddawał życie wśród spazmów, które z kolei kojarzyły się ze spazmami padaczki). Weźmy trucizny przygotowywane na bazie krwi, weźmy remedia. Weźmy cyrografy podpisywane krwią, która windowała stawkę dokumentu; już nie o kontrakt chodziło, a o sprawy śmierci i życia.
Krwi menstruacyjnej przypadała zwykle tradycja związana z tabu. W XX wieku – jeszcze w XX wieku – kobiety miesiączkujące miały zakaz wstępu do poszczególnych świątyń, do meksykańskich kopalni srebra, do wietnamskich laboratoriów produkujących opium, do francuskich rafinerii cukrowych, do niemieckich winiarni. Krew była czymś brudnym, czymś, co mogło w negatywny sposób przekładać się na otoczenie. Czymś, co sprawiało, iż miesiączkującą kobietę należało odseparować, ukryć nie tylko przed ludzkim wzrokiem, ale i oddzielić od żyznej ziemi (żeby czasem nie skwaśniała) czy od owocami (żeby nie zgniły), przed ostrymi przedmiotami (żeby się nie stępiły) czy przed zwierzętami (aby nie oszalały).

Przez wieki o menstruacji pisano niewiele, jeśli zaś w ogóle – albo były to teksty paranaukowe (w
których mężczyźni wyjaśniali kobietom świat – o tym zaraz), albo pornograficzne. Zauważa to Therese Oneill w swojej książce Unmentionable: The Victorian Lady’s Guide to Sex, Marriage, and Manners [Nieobyczajne. Wiktoriańskiej damy podręcznik do seksu, ślubu i dobrych praktyk]. Spójrzcie na takiego markiza de Sade’a, pisze Oneill, niby słynął z perwersji, niby opiewał bezwstyd, a o menstruacji wspominał – jeśli w ogóle – bardzo delikatnie. Autorka opisuje dziewiętnastowieczne wzmożenie w badaniach dotyczących miesiączkowania; mężczyźni, którzy zajmowali się tematem, dość szybko doszli do wniosku, że kobiety robią to w nieodpowiedni
sposób. Po pierwsze: część z nich zaczyna zbyt wcześnie, a wiadomo przecież, iż kto pierwszy dojrzewa, ten pierwszy i więdnie (bon mot ukuty przez jednego z ówczesnych badaczy).

Dziewczyna, która zaczyna miesiączkować zbyt wcześnie, jest podejrzana: najprawdopodobniej za bardzo sobie w życiu folgowała. Czym jest owo dziewczęce folgowanie sobie?
Chodzeniem do teatru. Słuchaniem muzyki. Rozmyślaniem o chłopcach. Czytaniem powieści przygodowych. Zbyt późnym kładzeniem się spać. Rozmowami o miłości. Wszystkim tym, co sprawia, iż dziewczęce serca zaczynają szybciej pompować krew. To oznacza, że zamiast cieszyć się dzieciństwem, śpieszno im do życia. Ich ciała je podsłuchują; zaczynają szybciej się rozwijać, prędzej dojrzewać.
Jeśli jednak już któraś zaczynała miesiączkować, nadal mogła robić to w zły sposób. Okres nie tylko miał świadczyć o tym, że płeć kobieca jest płcią przeklętą i niemiłą oczom Boga – miały tym samym pokutować za występek pierwszej kobiety, rajskiej Ewy – ale też okres i jego przebieg zawsze były winą kobiety. Pod koniec XIX wieku niejaki doktor – homeopata B. F. Betts – określił to, w jaki sposób przebieg menstruacji związany miałby być z kobiecym ciałem i usposobieniem: jeśli okres którejś notorycznie się spóźnia, oznacza to, że ma ona tendencje samobójcze, kruchego jest charakteru i najpewniej ma jasne włosy. Jeśli któraś ma okres zbyt często, najpewniej wynika z tego, że jest zbyt silna, lub nawet: że nosi na sobie zbyt wiele tłuszczu. Jeśli któraś ma okres nieregularny, najpewniej dlatego, że jest zbyt słaba, znerwicowana i najpewniej małomówna. Te, które miesiączkują obficie, a ich krew jest zbyt ciemna, zapewne nie traktują dobrze przyjaciół, uważając skrycie, że ci nie są im równi jako ludzie.
Dla Orsona Squire’a Fowlera (frenologa – sic!) największym problemem kobiet były miesiączki zbyt skąpe i rzadkie. Ostrzegał: nie miesiączkujcie w ten sposób, tego rodzaju działanie pozostawia w waszym ciele krwawe białko, które powoduje ból i humory. Natura chce się go pozbyć jako niechcianego elementu. Zaczyna od podniesienia temperatury. Zaczyna od wzmożenia, które sprawia, że kobiety nie da się znieść, że staje się najbrzydsza, jak się da, a także podła. Przede wszystkim dla mężczyzn. Jedynym rozwiązaniem jest więc wylegiwanie się pod kilkoma przynajmniej kocami. Okłady na brzuch – najpierw ręcznik gorący, potem ręcznik lodowaty. Dzięki temu ma dojść do przemiany białka w krew. Kobieta jest uratowana. Żeby uniknąć w przyszłości podobnych problemów, najlepiej po prostu wyjść za mąż. Każda nieprawidłowość związana z menstruacją miała być potwierdzeniem tej tezy. Kobieta żyjąca samotnie jest kobietą żyjącą nienaturalnie – a więc natura musiała przywrócić ją do pionu.

Od XIX wieku zmieniło się wiele, to jasne. A jednak okres nadal bywa tabu. Pracując nad książką Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się, zbierałam współczesne wyrażenia, którym zastępowano słowo „menstruacja”; za Susan Kim i Elissą Stein, autorkami książki Flow: The Cultural Story of Menstruation [Krwawienie. Kulturowe dzieje menstruacji], przytaczam: przyjaciółka jest w mieście. Ciotka Flo przyjechała z wizytą. Czerwone Skarpety grają u siebie. Cumowanie łódki z pomidorami. Klątwa. Miesięczne tarapaty. Picasso w okresie czerwonym. Jazda
wielkim czerwonym cadillakiem przez alejkę kobiecości. Panienka Scarlett wraca do Tary. Czerwony alarm. Noszenie czerwonej wstążki. Karmazynowy przypływ. Keczup na steku. Komuniści nawiedzają czerwony domek. Wyjście z Carrie na studniówkę. W Holandii mówi się ponoć o zupie pomidorowej, po chińsku – o powrocie do domu małej siostrzyczki. I dalej: „W Anglii powiewa się japońską flagą, w Japonii przybywa Mała Panna Truskawkowa, we Francji – Anglicy, po niemiecku przychodzi Żurawinowa Pani. W Portoryko pyta się: czy śpiewał ci już kogut? Po fińsku PMS określany jest jako choroba wściekłych krów. Przeprowadzam krótką sondę
wśród polskich znajomych. Karmazynowy przypływ. Rejs po Morzu Czerwonym. Tydzień rekina. Mieć leja. Cieczka. Ciota. Sikanie krwią. Ciocia z Ameryki. Ciotka z czerwonymi walizkami. Bloody Mary. Stygmaty. Wodospad szatana. Cierpienie. Inwentaryzacja. Wymiana oleju. Truskawkowe Dni. Zepsuć się – kobieta się zepsuła. Krewna. Platfus. Atak Mojżesza. Dożynki”.
Wszystko po to, żeby nie padło to słowo na M.

W normalizacji tematu miesiączkowania najważniejsze jest to, żeby wyciągnąć go wreszcie poza kontekst tabu, ale i poza sacrum i profanum, które skutecznie odciągają uwagę od tego, co najważniejsze, bo pragmatyczne. Choćby od tego, co związane z ubóstwem menstruacyjnym. W XIX wieku mężczyźni mogli prześcigać się w teoriach i poradach związanych z okresem, co nie zmienia faktu, że na co dzień kobiety były pozostawione sobie samym.
Jak sobie z tym radziły? Oneill zauważa: albo robiły wszystko, co mogły, albo nie robiły niczego. To drugie częściej było losem kobiet na wsi: nosiły ciemne ubrania, które regularnie prały. Odwoływano się do owczej wełny, kładzionej puszystą stroną i smarowaną zwierzęcym tłuszczem. Mogła to też być bawełna, którą rolowano niekiedy jak tampon. Czasami w charakterze tamponu używano ponoć morskich gąbek. Menstruację należało za wszelką cenę ukryć przed mężczyznami. Ślady krwi na tkaninach często tłumaczono, że to pozostałości po przygotowywaniu dżemów i innych owocowych przetworów.

Rachel Kander Nalebuff w książce Our Red Book: Intimate Conversations about Periods [Czerwona książeczka. Intymne rozmowy o okresie] zbiera różnego rodzaju wspomnienia związane z doświadczeniem pierwszej miesiączki. Dziewczyna, która opowiada o tym, że w jej domu rozpoczęcie miesiączkowania wiązało się z pozwoleniem na przekłucie uszu („każdego roku na zjeździe rodzinnym pojawiały się więc kolejne kuzynki, które prezentowały nowe kolczyki, i wszyscy wiedzieli, co jest grane”), jest w uprzywilejowanej sytuacji. W wielu wspomnieniach przewija się doświadczenie strachu, który nie tylko związany jest z nową sytuacją, ze zmieniającym się ciałem, z motywem krwi – ale i z tym, co jest bardzo pragmatyczne: z obawą o to, czy na wygodne miesiączkowanie będzie można sobie pozwolić, czy nie będzie zbyt dużym obciążeniem budżetu. Ma Xiao Ling wspomina czasy Rewolucji Kulturalnej: papier toaletowy był surowo reglamentowany, a w domu były trzy dorastające dziewczynki, których rodzice musieli przygotować się na najgorsze. Jeszcze zanim którakolwiek z sióstr zaczęła miesiączkować, rozpoczynało się skrupulatne, desperackie zbieractwo; polowano na papierowe ręczniki – szorstkie i brunatne – które potem całą rodziną dzielono na wąskie paski i magazynowano. „Martwiłam się każdego dnia – wspomina Ling – bo wiedziałam, że kiedy zacznę miesiączkować, stanę się jeszcze większym obciążeniem dla rodziny”.

Inna kobieta wspomina rok 1940: miałam trzynaście lat, uciekaliśmy z Polski przed deportacją. Pociąg, którym mieliśmy dojechać do Belgii, a potem do Francji, zatrzymał się na granicy z Niemcami. Kazano nam wysiąść. Kazali nam rozebrać się. Szukali biżuterii. W bucie miałam schowaną gwiazdę Dawida. Znaleziono ją. W panice wydało mi się, że zsikałam się w majtki. Spojrzałam w dół: to nie był mocz, to była krew. Oficer, który mnie przeszukiwał, był tak zniesmaczony, że kazał mi odejść. Matka przyniosła mi papier toaletowy. Powiedziała: teraz jesteś dużą dziewczynką. Teraz to ja będę polegać na tobie. Ale dodała też: najważniejsze, że wyjeżdżamy, we Francji, w Belgii, dokąd jedziemy, mają o wiele lepsze środki higieniczne niż w Polsce.
To, co dzieli te historie, to kontekst miejsca i czasu. To, co je łączy, to silne emocje związane z doświadczeniem pierwszej miesiączki, ale i to, że nacisk nie jest kładziony na to, co symboliczne, metafizyczne; krew nie jest ani święta, ani przeklęta – poza tym, że jest częścią codzienności, jest problemem ekonomicznym, a silne emocje, które wzbudza, biorą się z czystej pragmatyki życia, są często emocjami związanymi ze strachem przed tym, czy będzie sobie można w ogóle pozwolić na środki higieniczne.
Przytaczam relacje sprzed wielu lat, tymczasem Bank Światowy szacuje, iż przynajmniej pięćset milionów kobiet i dziewczyn na całym świecie nie ma stałego dostępu do tamponów, podpasek czy innych środków higieny. Tymczasem 1,25 miliarda kobiet nie ma nadal stałego, bezpiecznego dostępu do toalety. Tymczasem ponad 137 tysięcy brytyjskich nastolatek opuściło w roku szkołę, bo nie miały produktów higienicznych. Tymczasem ponad 500 tysięcy (według raportu Kulczyk Foundation) osób w Polsce dotyka ubóstwo menstruacyjne.

***

* Weronika Murek (rocznik 1989) – pisarka, autorka wydanej w 2023 r. książki „Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się”, która była jedną z inspiracji kampanii Gazeta.pl „Okres w moim życiu”. Za debiutancki zbiór opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” z 2015 r. nominowana do Paszportów Polityki, Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia, Nagrody Conrada i Nagrody Literackiej im. Gombrowicza. Wydała również w 2019 r. dramaty teatralne „Feinweinblein”.

Martyna Kaczmarek

- modelka TOP MODEL, aktywistka
Okres, w którym byłam w TOP MODEL

Betty Q

- artystka burleski
Okres, w którym pokochałam burleskę

Aleksandra Hamkało

- aktorka
Okres, w którym wiem, że ciało mnie słucha

Anita Sokołowska

- aktorka
Okres, w którym przez dwie godziny nie mogłam zejść ze sceny

Karolina Brzuszczyńska

- zawodniczka MMA
Okres, w którym zostałam zawodniczką MMA

Agata Młynarska

- dziennikarka
Okres, o którym najtrudniej było powiedzieć tacie

Young Leosia

- raperka, producentka
Okres, w którym założyłam wytwórnię

Katarzyna Figura

- aktorka
Okres, w którym odkrywałam swoją kobiecość